Strona 1 z 3

Troop Train - nowe opowiadanie Spidiego

: 2013-06-17, 17:57
autor: SPIDIvonMARDER
Dodano: 03.10.13


TROOP TRAIN

Opowiadanie z zamku Wolfenstein

Von Marder miał nadzieję, że nazwisko i wpływowy ojciec dadzą mu z marszu oficera. Zaciągnął się we wrześniu 1942 roku do Wehrmachtu i był pewien, że od razu dostanie szlify, szablę i pojedzie wyzwalać Rosjan spod bolszewizmu. Jednak jakimś niewytłumaczalnym zbiegiem okoliczności, kazano mu pompować i kręcić orbity dookoła placu szkoleniowego tak samo, jak tym wszystkim przychlastom z chłopstwa lub Auslanderom. Bolało go to tak bardzo, że jak tylko ogłoszono nabór ochotników do jakiejś misji eskortowej, zgłosił się od razu, bez patrzenia w ogóle o co chodzi. W efekcie wsadzili go do jakiegoś pociągu jadącego z Peenemünde do Berlina i kazali nie zadawać pytań, co ten pociąg w ogóle robi i po co. Marder miał to serdecznie gdzieś, więc to polecenia wypełniał bez jakichkolwiek uwag czy nawet sarkania.
Skład tworzyła lokomotywa, pierwszy wagon pasażerski, platformę z tajemniczym ładunkiem przykrytym wielką, maskująco pomalowaną plandeką, drugi wagon pasażerski, kilka lawet zastawionych Hanomagami i ostatni wagon pasażerski, najgorszy i najzimniejszy, w którym spał von Marder. Oprócz niego przedział zawalono skrzynkami i jakimiś innymi pierdołami, które nikogo nie obchodziły, a także zajmował go jeszcze jeden żołnierz. Był on strasznie dziwny, to znaczy małomówny, zamknięty w sobie i wyglądał, jakby miał hipnotyzujące spojrzenie. Przewyższał Mardera o głowę, ale nadrabiał to chudością ciała, przez co ciężko było stwierdzić, który z żołnierzy jest postawniejszy… w każdym razie, mundur z niego zwisał jak z rekruta z Litwy, a hełm obijał się o czaszkę z lekkim dzwonieniem, podobnym do karillonu dla ubogich. Jednak nie to było w nim najdziwniejsze. Koleś miał jakiś sekret, jeden z tych, które od razu widać że są, że on coś ukrywa, ale nie wiadomo co. Ponieważ podróż miała trwać dobre dwanaście godzin, ze względu na obranie trasy przez Warschau, von Marder miał dużo czasu na wybadanie obiektu swoich obserwacji. Ich posterunek dotyczył tylko i wyłącznie wagonu z anonimowymi skrzynkami, więc byli zmuszeni spędzić tę połówkę doby w jednym pomieszczeniu. Gdyby mieli jeszcze oprócz połówki doby połówkę Schnapsa, dyskusja rozwinęłaby się w ciągu zaledwie paru chwil.
Jednakże w aktualnym w układzie, nieznajomy milczał albo co najwyżej odpowiadał jakimś mało treściwym półgębkiem. Jedyne co udało się wyciągnąć w ciągu pierwszej godziny, było imię kolesia, brzmiące „Ment”. Nic to nie mówiło, więc nie dało się tego uznać za sukces. Von Marder działał dalej…
Małomówność, skrytość i zachowawczość dotycząca nawet mimiki twarzy zaczęła być irytująca i zalatywała jakimś poważnym kompleksem. Nieznajomy zdradzał się tylko jednym, niecodziennym ruchem. Często spoglądał w kierunku własnego plecaka, więc nie było trudno domyślić się, że skrywa tam być może źródło swej nienormalności.
W głowie von Mardera zaczął kiełkować pomysł, jakby to niepostrzeżenie dostać się do torby, kiedy coś zadzwoniło o dach. Obaj żołnierze spojrzeli najpierw na siebie, a potem w górę i w jednej chwili chwycili za broń. Obaj dzierżyli po jednym G43, czyli samopowtarzalnym karabinie z dziesięcionabojowym magazynkiem, wygodną kolbą i bardzo dobrą celnością. W tej chwili każdy z żołnierzy poczuł ciężar giwery w rękach jakby to były klucze do przetrwania. Hałas na dachu mógł być niczym, po prostu przypadkowym stęknięciem pracującego wagonu.
Ale nie musiał
Stukoty powtarzały się. Chłopacy przeładowali magazynki i celowali w oba wejścia do wagonu, spodziewawszy ujrzeć tam nie wiadomo co. Jakby ktoś zeskoczył z wiaduktu i wylądował na dachu, niczym w powieści przygodowej. Teoretycznie szansa na atak w tej formie była żadna, gdyż prościej było po prostu wysadzić tory, niż zrzucać desant na pociąg, ale Amerykanie byli bandą debili, więc mogli połakomić się na jakaś kowbojską akcję bez sensu.
-Co to jest, do cholery? – spytał von Marder, a wtedy rozległ się huk z drugiego końca pociągu. Odpowiedziała mu cała kanonada wystrzałów zupełnie niepodobnych do niemieckiej broni. Żachnęła rzachnęła
-Tępy i głęboki huk... brzmi jak Thompson - stwierdził Ment, spluwając na ziemię, a potem podniósł giwerę i strzelił kilka razy w dach. Fala dźwiękowa o mało nie ogłuszyła Mardera, który złapał się za głowę zasłaniając uszy. Dostał w twarz rozgrzaną łuską i już chciał zbesztać towarzysza, ale ten kazał mu robić to samo. Po ósmym strzale usłyszeli coś niewyraźnego, co wyobraźnia w ich głowach uzupełniła o kilka zagłuszonych dźwięków i wyszedł z tego kwik umierającego człowieka.
-Jeden mniej – stwierdził zimno Ment. – Pierdolone salcesony!
-Salcesony? – zdziwił się von Marder, po czym wyjął magazynek i zaczął go doładowywać. Ment widząc to otworzył usta, aby go ochrzanić za przeładowywanie broni w trakcie starcia, ale było za późno. Drzwi na samym tyle ktoś wyważył i do środka wpadła seria, tnąc powietrze tuż nad głową von Mardera, którego uratowała tylko jego kurduplowatość. Chłopak wrzasnął i dorzucił karabin, padając na ziemię. Ment zaklął plugawie i wywalił resztkę magazynka w otwór wejściowy, ale wtedy dostał w głowę z kolby i padł na ziemię. Trzask pękającego hełmu brzmiał niczym jakby pękła czaszka, ale brak krwi wskazywał, że żołnierz ocalał, a jedynie stracił przytomność. Za nim stał postawny Amerykanin o cygańskich rysach, i ważył w dłoniach Garanda.
-Czysto! – zameldował wchodzącemu tylnymi drzwiami porucznikowi. Von Marder znał angielski, gdyż jego nadziany ojciec wysłał go na kilka kursów przed wojną, mając nadzieję, że synek dostanie pracę w ministerstwie. Kluczowe teoretycznie miało być nazwisko, a nie umiejętności, ale i tak i tak warto było posiadać dodatkowego asa w rękawie.
Jednak teraz wszystkie karty wypadły Marderowi na podłogę i wiatr rozrzucił je po całym wagonie. Przerażony chłopak ostatnim skrawkiem siły woli powstrzymywał się przed zsikaniem ze strachu, widząc przed sobą pięciu niezbyt sympatycznych Jankesów w żółto-zielonych mundurach, dzierżących Garandy i Thompsony. Jeden żonglował nożem i patrzył na Mardera wzrokiem wręcz łakomym, jakby chciał nie tylko go zabić, ale iż robić coś bardziej wysublimowanego, powszechnie uznawanego za zbrodnię wojenną. Jednak historię piszą zwycięzcy, więc Niemiec nie za bardzo mógł liczyć na sprawiedliwość dziejów, kiedy klęczał na podłodze z rękoma w górze.
-Przeszukać! – rozkazał lieutenant, z naszywką z imieniem „Adam”. Imię o międzynarodowej popularności nie wzbudziło zaufania u von Mardera, szczególnie, kiedy cygan brutalnie wziął go za kark i zaczął obmacywać, wyciągając bez certolenia się wszystko z kieszeni. Zapalniczkę, fajki, portfel, który otworzywszy odrzucił widząc w środku nic.
-Gołowąs i leszcz w dodatku! – stwierdził krótko. – Że też dali radę strącić Afrino... takie lamusy!
Podszedł do plecaka Menta, nie dostrzegając, że ten przebudził się i oczy rozszerzają mu się z każdym krokiem, który przybliżał Amerykanina do celu. Kiedy sięgnął ręką po pakunek, Ment zerwał się na równe nogi i jak tygrys skoczył na cygana, rycząc jak wielki kot. Jeden z Amerykańców chciał strzelić, ale w kłębowisku dwóch ciał bał się trafić swojego.
-Nein, nein, NEIN! – wrzasnął Ment i potężnym lewym sierpowym zdzielił wroga w oko. Równocześnie cygan kopnął go w brzuch, odrzucając metr do tyłu i wyswobadzając się. Rozległ się zgrzyt przekodowywanego pistoletu i porucznik wycelował w podnoszącego się z ziemi Menta.
-Ani drgnij, padalcu! – syknął. – Sprawdźcie, co on takiego cennego miał w tej torbie, skoro bronił tego jak locha warchlaków. Może to złoto? Teoretycznie nie po wybraliśmy się na przejażdżkę tym pociągiem, ale możemy dostać jakiś suwenir za kupno biletu grupowego.
Ponownie nie zdążyli sprawdzić, gdyż kanonada na dachy rozgrzała się na nowo. Była jednak krótka, zatem ktoś musiał jednym, precyzyjnym strzałem zlikwidować problem, zakłócający spokój spotkania w wagonie. Chwilę jeszcze poczekali, a kiedy upewnili się, że jest cicho, wszyscy podeszli to torby, każąc Mentowi osobiście ją otworzyć po tym, jak nożownik zasugerował, że to może być mina. Ment ociągał się jak tylko mógł, szarpał i niemalże gryzł, ale nie mógł się trwale bronić, dlatego zaczął rozpinać torbę. Z oczu pociekły mu łzy, co jednak nikogo nie wzruszyło, a tylko rozpaliło pożądanie Amerykanów. Skoro strażnik jakiegoś ładunku się poryczał to znaczy, że zawartość musi być iście spektakularna!
Marder widząc, że na niego nie patrzą, podniósł się do przykucnięcia i drobnymi, cichymi krokami podszedł do tylnich, wyważonych drzwi. Postanowił wspiąć się na dach i tamtędy podbiegł ku początkowi pociągu, gdzie na pewno znalazłby pomoc. Teoretycznie skazywał teraz Menta na pewną śmierć z rak nieokrzesanych Anglosasów, ale nie tylko miał to gdzieś, ale także... co mógł tak naprawdę zrobić? Jak temu zapobiec? Zresztą sam był tak nieludzko ciekaw, co było w tym chędożonym plecaku, że miał nadzieję po taje całej drace zobaczyć zawartość.
Jednak zaprzątniętymi do bólu rozsądnymi myślami zapomniał, że na dachu już ktoś siedział.
-What the... – zaklął Amerykanin i wycelował w Mardera. Tym razem pęcherz nie wytrzymał i chłopak zmoczył sobie spodnie. Od razu potem rozległo się głuche tąpnięcie i trzask pękającej czaszki. Amerykanin przeleciał obok niego, a w ślad za nim przez cały świat przesunął się niski most, którego akurat Jankes nie zauważył, za to most zauważył i złapał Jankesa. Marder nie zwracając uwagi na mokre lepiące się spodnie wdrapał się na dach i jakby sama śmierć go goniła, poleciał do przodu. Podkute buty swym hałasem przewyższały stukot pociągu i Amerykanie dostrzegli jego ucieczki. Jednak zamiast go ściągać, puścili jedynie kilka serii, które powiększyły kolekcję otworów w dachu, czyniąc coraz ciekawszą, ażurową mozaikę. Równocześnie rozległo się zduszone „ooooch!”, a od razu potem żałosny jęk Menta, co wskazywało, że zawartość plecaka została ujawniona. Mardera ciekawiło, co tam znaleźli, ale wiedział, że ta ciekawość zabije nie tylko kota, ale i go osobiście. Nie opylało się...
Biegł, przeskoczył na kolejny wagon, odbił się od stosu skrzynek i poleciał do przodu, wpadając do przedziału bojowego stojącego tam Hanomaga. Wylądował miękko na siodełku dla desantu, po czym chwycił zamontowany na tylnej burcie MG i przymierzył się, celując w wagon, z którego dopiero co uciekł. Adrenalina rozsadzała żyły i czyniła z niego bohatera, to znaczy tak to sobie naiwnie wyobrażał. Jednak brutalnie zabrano go z hali chwały, kiedy ktoś klepnął go w ramię. Chłopak wrzasnął i odwróciwszy się ujrzał twarz swego dowódcy, majora Rabe.
-Co z tobą? Miałeś nie żyć! – powiedział oficer, a szeregowiec miał wielką ochotę się z nim zgodzić, ale jednak w przypływie asertywności odmówił wykonania rozkazu.
-Jednak żyję...
-To się teraz do czegoś przydaj! Widzieliśmy, jak most jebnął w tego snajpera. Ilu och tam jeszcze jest?
-Pięciu.
-Gott in Himmel! Nas jest tylko trzech, z tobą czterech. Wymiath wypadł za burtę, kiedy oni strzelili po raz pierwszy i rozbił się o torowisko. Wyglądało to zdecydowanie turpistycznie. Natomiast potem ten snajper zdzielił kulką w łeb Ksyssa, kiedy ten wychylił się i postraszył go cekaemem. To było mistrzowskie z jego strony! Jeden strzał i trup!
-Ksyss raz strzelił? – zdziwił się von Marder.
-Nie... tamten! Ksyss zlamił tę akcję...
-Ja sądzę... – odezwał się cichy głos Lurtza z tyłu, a Rabe fuknął i wrzasnął na niego:
-NIKOGO NIE OBCHODZI TWOJE ZDANIE, SZEREGOWY! Weź się na coś w końcu przydaj i idź tam... zrób coś!
-Coś? Ale czy mogę...
-NIE!
-Ale...
-NIE! Już! Wypierdalaj!
Lurtz chcąc nie chcąc wciągnął się na burtę wozu i poszedł. Sponad stosu skrzynek obserwowali, jak wskakuje na dach, a potem przez boczne, wybite w czasie strzelaniny okno, wskakuje do środka. Znowu rozległy się strzały, a potem umilkły i do Niemców dobiegło głośny okrzyk „ja pier... co to jest do...”. Dobiegły ich odgłosy walki i przepychanki, a także okrzyki kibicowania. Marder domyślił się, że Lurt rozmiłowany w nożach wyciągnął swój bagnet, a wyzwanie zaakceptował tamten nożownik, który sugerował minę w plecaku. Marder przyznał w duchu, ze chciałby to zobaczyć. Najwidoczniej Rabe pomyślał o tym samym, gdyż kazał ostatniemu pasażerowi Hanomaga, Pabelowi, odblokować widok poprzez zwalenie skrzynek na tory. Kiedy Pabel ruszył ku skrzynkom mrucząc coś w stylu „tak panie, na każde skinienie o panie...”, Marder zapytał głośno:
-Pan, panie majorze, też chce ujrzeć tę walkę?
Rabe spojrzał na niego z miną wykładowcy, który pierwszy raz w życiu ujrzał studenta.
-Jesteś tak głupi, jak śmierdzisz, czy to tylko powiało od twoich gaci? – spytał, wskazując na spodnie Mardera. Temu skończyły się riposty, więc by dłużej nie męczyć biednego stworzenia, Rabe dokończył. – Chcę mieć wygodny ostrzał na wagon, o spójrz teraz.
Ostatnia skrzynka została usunięta, a Pabel padł na ziemię. Wtedy Rabe przytulił się do kolby emgiety i wypalił.
Bezlitosna seria przecięła światło drzwi na pół, powalając dwie tańczące ze sobą postacie. Marder krzyknął widząc, jak upada jego kompan, którego może i nie znał, może w ogóle się nim nie interesował i widział tylko raz w życiu, kiedy wsiadali do pociągu, ale i takz robiło mu się przykro. Tak bardzo przykro, że zapłakał, a jego łzy poleciały romantycznie w przestrzeń. Seria dosięgła jeszcze jednego Amerykanina, misiowatego wielkoluda o twarzy dziecka. Pozostali pochowali się za pakunkami. Marder przez łzy dostrzegł, że jednej osoby brakuje. Chciał ostrzec o tym szefa, ale nie zdążył. Porucznik nazwany Adamem pojawił się na dachu i wycelował w nich swoją długą rurę...
-Panzerfaust! – krzyknął Marder i wyskoczył za burtę, chowając się za transporterem. Wtedy potężna eksplozja rzuciła nim do przodu i rozbił się o drzwi wagonu pasażerskiego, rozpłaszczając niczym w jakiejś amerykańskiej kreskówce. Długi krzyk oznaczał, że Pabel wyleciał w przeciwnym kierunku, ale nie miał szczęścia natrafić na jakąkolwiek przeszkodę inną niż torowisko, które przerwało jego życiowe problemy.
Von Marder musiał być przyklejony do drzwi dłuższą chwilę, gdyż Adam zdążył do niego dojść i przyłożyć pistolet do głowy.
-Chyba wysadziłem twojego dowódcę z siodła. Ty jednak za nic nie zdajesz się zdmuchnąć, co robi się całkiem imponujące. Dlatego pozwolę ci przeżyć. Zobaczysz na włąsne oczy, jak rozwalamy tego waszego Tygrysa...
-Co takiego? – spytał von Marder, a jego głos nieci tłumiły drzwi, do których miał przyciśnięte usta. Adam zaśmiał się i odpowiedział:
-Wychodzi na to, że Trzecia Rzesza nie ufa nawet wam, nawet własnym obrońcom. Cóż... Tygrys to nowoczesny czołg ciężki, który transportujecie. A dokładniej, to jego prototyp. My go zaraz rozbierzemy na kawałeczki, a Cygan je ukradnie i sprzeda na złom.
Szeregowiec pogratulował sobie, że domyślił się imienia żołnierza, który próbował bez pytania odpakować prezent Menta. Jednak niezbyt go to pocieszało. Po chwili do Adama dołączyła reszta Amerykańców i wszyscy poszli wzdłuż pociągu, aż do tajemniczego ładunku.
Faktycznie, jak się patrzyło, to kształt plandeki uwypuklał się na kształt czołgu z długą lufą i klockowatym, prostopadłościennym kadłubem, a okrągłą wieżą. Amerykanin, dość młody, z naszywką „Conrad” podszedł do niego i położył na przedniej płycie pancerza sporą paczkę, którą wyjął uprzednio z plecaka. W kieszeni znalazł kombinerki i potem sztywnymi ruchami podłubał coś przy paczce, która następnie zaczęła tykać jak najprawdziwsza bomba!
-To tyka jak bomba! – powiedział uradowany von Marder, dumny, że bezbłędnie rozpoznał obiekt przed sobą. Adam zaśmiał się, a następnie klepnął w plecy Conrada, chcąc pogratulować mu świetnej roboty. Skupiony na pracy saper nie był na to gotowy i stracił równowagę. Zachwiał się, wrzasnął, a potem runął w otchłań torowiska.
-O k***a...- jęknął Adam tracąc rezon. – To... było niechcący... sorry...
-Jego przeproś, nie nas! – stwierdził filozoficznie von Marder, próbując się wycofać w stronę wagonu Menta. Oczekiwał, że zaraz jakiś Cygan go szturchnie kolbą w żebra, ale nic takiego nie nastąpiło. Wręcz przeciwnie, całą amerykańska drużyna również obrała ten kierunek i wycofała się do wagonu pasażerskiego, by chwile potem usłyszeć ekslozję, wymeiszaną z trzaskiem dartego na dzrwazgi drewna. Mardera to bardzo przestarszyło, ale Adam nie wydawał się być zadowolony.
-Drewno? Ten czołg jest z drewna... – spytał, wyglądając z wagonu. – Holy crapping shiet!
Czołg okazał się drewnianym stelażem, makietą postawioną tutaj dla zmyłki. Bomba która normalnie wyrwałaby połowę stalowego kolosa i rzuciła w odmęty wyobraźni otoczenia, teraz nie natrafiwszy na godnego siebie przeciwnika po prostu przeżuła konstrukcję i wypluła w postaci decyliarda trocin.
Pociąg zaczął zwalniać gwałtownie, więc zmieszani Amerykanie chcąc uniknąć ewentualnego patrolu lokalnej żandarmerii, wyskoczyli na torowisko i przeturlawszy się, bezpiecznie opuścili skład.
Marder został sam.
Wzruszył ramionami, bo tylko tyle był w stanie teraz wymyślić. Następnie wrócił się do ostatniego wagonu, aby zobaczyć co z Mentem. Zlekceważył trupy misowatego Hamburgera, obu nożowników, którzy wciąż dzierżyli w zaciśniętych dłoniach swe ostrza. Pochylił się na rozciągniętym na podłodze towarzyszem podróży. Przyłożył dłoń do jego ust i z radością wyczuł oddech. Ucieszył się tak bardzo, że zacząłby merdać ogonem, co aktualnie było jednak utrudnione.
-Ment! Ment! Żyjesz! Powiedz coś!
-Tylll... tyl... – zarzęził żołnierz otwierając lekko oczy. Z ust poleciała mu czerwonawa ślina, ale nie był to krwawy zwiastun rychłego zgonu.
-Co? Co takiego? Powtórz!
-Tylko... nie... Pinkie...
-Co ty pieprzysz? Kto to jest Pinkie? Jakaś aktorka z filmów erotycznych? Tak brzmi... to faktycznie dziwne...
-To... jest... Pinkie... – Ment podniósł drżącą rękę i wskazał na coś znajdującego się za plecami Mardera. Ten obrócił się i wydał z siebie okrzyk zgrozy.
Z owianej tajemnicami torby Menta wystawało coś, co zapewne najpierw zszokowało Amerykanów, a potem obrzydziło Lurtza.
Była to pluszowa zabawka, mniej więcej dwudziestocentymetrowa. Przedstawiała wściekle różową postać o czterech nogach, ogromnych niebieskich oczach i długim ogonie. Włosy były proste i przypominały grzywkę. Stwórr wyglądał kuriozalnie obrzydliwie, a z powodu różowej barwy wykręcał męski umysł jak ścierkę, z której wytryskiwała oprócz wody cała duma i potencja. Od patrzenia Marderowi spadł poziom cukru we krwi i chłopak padł na ziemię tuz obok Menta.
-Bożę Wszechmogący! Ale to jest pedalskie! – wyrzucił z siebie, próbując jakoś bronić się przed atakiem niebieskiego, wysysającego jaźń spojrzenia. Z dwojga złego, zamknął oczy i zasnął, uciekając przed niebezpieczeństwem.



=================
STARA TREŚĆ POSTU:
Obrazek
Obrazek




Uwaga! Zaczynam pisanie nowego, serwerowego opowiadania. Ci, co nie wiedzą o co chodzi, nich zobaczą czerwony napis w górnej części ekranu "strefa SPIDIvonMARDER'a".

Tym razem wybrałem mapę Troop Train, gdyż jest wyjątkowo ciekawa, a także orygianlna. Dzięki temu opowiadanie będzie różniło się od pozostałych.


Kto chce wystąpić, niech się tutaj zamelduje :) Z automatu rekrutuję prawie wszystkich W$ów. Piszcie też po której widzicie siebie stronie.

Re: Troop Train - nowe opowiadanie Spidiego

: 2013-06-17, 18:16
autor: Adamson
A już się miałem meldować :D. Gdzie mnie dasz tam będę :D

Re: Troop Train - nowe opowiadanie Spidiego

: 2013-06-17, 19:12
autor: Misiu
Adamson pisze:A już się miałem meldować :D. Gdzie mnie dasz tam będę :D
Też już chciałem się zgłosić ;-) Spidi daj mi główną rolę :mrgreen:

Re: Troop Train - nowe opowiadanie Spidiego

: 2013-06-17, 19:15
autor: Noobuś
Noob melduje się do roli głównego złego

Zrób z reszty HA moich przydupasów. Z Anki koniecznie. Trzeba ją jakoś powitać w klanie :D

Re: Troop Train - nowe opowiadanie Spidiego

: 2013-06-17, 19:29
autor: Miyana
Noobuś pisze:Z Anki koniecznie. Trzeba ją jakoś powitać w klanie :D
Mogę być i przydupasem, o ile koniec końców Nub z rąk mych zginie.

Re: Troop Train - nowe opowiadanie Spidiego

: 2013-06-17, 19:36
autor: TimOOn
Ja chętnie wystąpię.
Ale skoro Noobiarz jest zły, to ja koniecznie muszę być po stronie dobra.

Re: Troop Train - nowe opowiadanie Spidiego

: 2013-06-17, 19:46
autor: SPIDIvonMARDER
Która strona jest dobra, a która zła? ;)

Re: Troop Train - nowe opowiadanie Spidiego

: 2013-06-17, 20:13
autor: KonDzio
Mnie też gdzieś tam wetknij :P

Re: Troop Train - nowe opowiadanie Spidiego

: 2013-06-17, 20:43
autor: ksysu
hihihi, chciałbym być członkiem geniuszu zła :3

Re: Troop Train - nowe opowiadanie Spidiego

: 2013-06-17, 21:00
autor: Wym!atacz:]
Chcem być prawą ręką Nooba XDDDD

Re: Troop Train - nowe opowiadanie Spidiego

: 2013-06-17, 21:24
autor: kruk
To ja także poproszę, tak jak rozmawialiśmy. Oczywiście Axis. : D

Re: Troop Train - nowe opowiadanie Spidiego

: 2013-06-17, 22:00
autor: TimOOn
SPIDIvonMARDER pisze:Która strona jest dobra, a która zła? ;)
Oczywiście, że Niemcy to zła strona. Każde dziecko wie, że w piekle mówi się po niemiecku.

Re: Troop Train - nowe opowiadanie Spidiego

: 2013-06-18, 00:39
autor: Pablo
Nie zapomnij maciasa,któremu kiełbasa i kaszanka dodają siły oraz krata kwaśnego mleka.

Re: Troop Train - nowe opowiadanie Spidiego

: 2013-06-18, 05:18
autor: kris pl
PAblo będzie tym kto dostaje ciągle w dupe :D

Re: Troop Train - nowe opowiadanie Spidiego

: 2013-06-18, 13:55
autor: SPIDIvonMARDER
Skoro szatan karze grzeszników, to może znaczy, że jest dobry? I piekło jest dobre? xD